Moje ulubione hobby to obserwacja ludzi – zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym. A jak to z ludźmi bywa – obserwacji jest całe mnóstwo. Od kilku lat obserwuję obie strony – trenerów i uczestników szkoleń. Dlatego też pora przyjrzeć się najpierw nam – trenerom. Bo to prawdziwe cudaki z nas. Trochę z przerośniętym ego, lekko zafiksowani na swoim punkcie, a na pewno z misją – dla jasności – z bardzo różną, ale misją. Piszę, że to „my” – świadomie. Wiem przecież, że przynajmniej połowa z poniżej opisanych przywar to ja 🙂
A więc, żeby nie przedłużać, poniżej mój subiektywny ranking typów trenerskich:
Trener rubaszny
Nie omieszka podczas szkolenia przynajmniej „kilkukrotnie” nawiązać do tematów damsko-męskich, męsko-męskich, damsko-damskich, erotycznych, fekaliowych i cholera wie czego jeszcze. A jak złapie kontakt z grupą równie rubaszną to „kilkukrotnie” zamienia się w „wielokrotnie”. I tak sobie wtedy realizując kwestie merytoryczne cały czas nawiązuje tematycznie do wiadomych tematów. I tak oto „marker jest długi lub gruby”, „relacje z klientem są dogłębne”, „proces sprzedażowy jest jak randka ze śniadaniem” a „biznes jest do dupy”. Piszę o tym, bo coraz częściej widzę skłonność trenerów do zbyt dużego luzu. Pojawiają się nie tylko tematy rubaszne, ale i przekleństwa. Ok, święty nie jestem, pracuję nad tym, ale jednak szkolenie to szkolenie, a nie miejsce do ubogacania słownika.
Trener zbawca świata
To taki typ trenera, który spokojnie załapałby się na misję Apollo lub Freedom z „Armagedonu”. Wierzy, że jest w stanie rozwiązać każdy problem uczestnika. I tu pojawia się problem – w niespójności możliwości – bo gdy chce się zdiagnozować problem uczestnika, a potem się nim zająć to potrzeba czasu. A czas szkolenia jest ograniczony. Podobnie z czasem po szkoleniu, bo trener zbawca świata rusza na kolejne szkolenie i tam też będą misje, dużo misji. A doba jest krótka. Więc trzeba tych ludzi, którzy zaczęli mieć nadzieję na pomoc zostawić. I tak oto bardzo szybko można popsuć opinię trenerom ze środowiska. Dlatego określę to trzema słowami – odpowiedzialność Kochani Trenerzy.
Trener „kołczujący”
I tu pojawia się mały problem. No może faktycznie nie taki mały, bo jakby nie spojrzeć szkolenie to szkolenie, a coaching to coaching i basta. A trener „kołczujący” zaczyna wnikać pytaniami zupełnie niepotrzebnie w świat do którego wnikania nie do końca dostał zgodę uczestników. Obserwuję to u trenerów z krótkim doświadczeniem. Bardzo szybko jednak uczestnicy wskazują im granicę pomiędzy obiema dyscyplinami i tak poturbowani wracają na właściwą ścieżkę pracy. Dlatego też trenerzy pamiętajmy o jednym – szkolenie to miejsce przekazania wiedzy. Zaś coaching to proces, gdzie coachee swój świat poznaje bez przekazywania mu naszej wiedzy.
Trener materialista
Czasami do projektów zapraszamy trenerów – specjalistów. To dobrze, bo im trener lepiej wyspecjalizowany, tym grupa bardziej zadowolona z przekazanej wiedzy. Jednak jest jeden kłopot – bez względu na stopień specjalizacji – gdy trener zaczyna rozmowy o projekcie od „za ile”. Jeśli chodzi o mnie to taki trener zakończył właśnie swój udział w projekcie. Bo serio wierzę w misję tego zawodu – w rozwój poprzez edukowanie. A na rozmowy o pieniądzach jest czas – po uzgodnieniu „co?” oraz „kiedy?”.
Trener malkontent
To trener „twardy” i nie do końca lubiący zmiany. Stąd częste komentarze – „ale gorąco na tej sali”, „znowu markerów brak (lub wypisane)”, „ale oporna grupa”. A prawda jest taka, że sale są różne, markery trzeba mieć swoje, a grupa jest taka jak sobie ją ułożysz. Trener malkontent sam więc potrzebuje treningu mentalnego, co by sobie przeramował przekonania z ograniczających na budujące i szukał możliwości zamiast problemów.
Trener magik
Tak do końca jeszcze nie znalazłem odpowiedniej nazwy (stąd magik), ale za to potrafię go opisać, bo kilku takich kolegów znam. To trenerzy, którzy wszystkim wokół przekazują dobrą nowinę – jacy to są „zajebiści” i cokolwiek nie ruszą to „kolejny sukces” – w pracy, w domu i cholera wie gdzie jeszcze. No cóż, do samo-zajebistości już tylko mały krok. Jednak skupienie tylko na sobie, zamiast na grupie daje finalnie mierne efekty biznesowe. I z tego trenerzy magicy powinniśmy zdać sobie sprawę – jesteśmy dla ludzi i ich biznesu !!! A naszych uczestników średnio interesują nasze rodziny, nasz wycieczki, nasze święta, nasze prezenty, czy dziecko zrobiło kupę zieloną czy niebieską, etc.
Trener gwiazda
Tu chcę opisać przypadek, który przytrafił mi się około dwa miesiące temu. Otóż wracając ze szkolenia dostałem telefon, gdzie pani przedstawiła się z imienia i nazwiska, po czym spytała jaka to nas wiąże znajomość. Na moje pytanie skąd się znamy usłyszałem, że często na szkoleniach powołuję się na „naszą” znajomość. Hmmm, trudno było mi pani wytłumaczyć, że ja nawet nie mam pojęcia do czego w swoim zawodowym życiu ją przypiąć i nawet nie znam jej dorobku intelektualnego. Do dzisiaj nie wiem o co chodzi, ale jak widać trener gwiazda to kategoria zachowań sama w sobie 🙂
Było o trenerach, będzie o uczestnikach
Uwaga, uwaga!!! Żeby już za chwilę własne środowisko zawodowe mnie nie zabiło komentarzami, oddajmy do cesarskie cesarzowi, co boskie Bogu i poprzyglądajmy się teraz drugiej stronie sali szkoleniowej – uczestnikom 🙂 Bo tu też wesoło bywa. Oj bywa, i to często.
Uczestnik krytyk
Zwykle siada naprzeciwko trenera. Ma potrzebę konfrontacji. I wychodzi z założenia, że wszystko co trener mówi lub robi można podważyć. I pewnie ma rację. Bo podważyć da się w sumie wszystko. Dla mnie osobiście taki uczestnik to nie tylko wyzwanie (żeby nie wkręcić się w dyskusję z nim, bo przecież wtedy traci grupa), ale również zagadka – co takie spowodowało, że tak się zachowuje? Zwykle odpowiedź jest banalna – został wysłany na szkolenie za karę. No więc gdzieś musiał znaleźć ujście emocjom.
Uczestnik rubaszny
To odpowiednik trenera opisanego powyżej. Wszystko na szkoleniu kojarzy mu się z „dupą, seksem, kupą, etc”. I ma do tego prawo. O ile nie jest tego zbyt dużo i innym uczestnikom to nie przeszkadza. Gorzej jak złapie klimat z trenerem i grupą – trzeba uważać, żeby szkolenie nie zamieniło się w kabaret. Bo organizator płaci za efekty. I zwykle chce je zmierzyć (to bardzo dobrze).
Uczestnik dociekliwy
Uuuuuuuu Panie Trenerze. Mam nadzieję, że ma Pan gen asertywności, bo jeśli nie to będzie lipa. Jeśli w przerwach szkolenia ten gen nie zadziała, to – nie jesz, nie pijesz, nie odpoczywasz, nie sikasz. Uczestnik dociekliwy weźmie dokładnie 100% czasu i uwagi jaką mu zdecydujesz się poświęcić. Ma masę pytań, które i tak kulturalnie wstrzymał podczas szkolenia na rzecz przerwy. Rozważ więc listę pytań w konkretnym module szkoleniowym, np. na koniec.
Uczestnik materialista
Zwykle nie upłynie 30 minut szkolenia jak padnie z jego strony sakramentalne – „ile zarabiasz na takim szkoleniu?” lub „podaj metody i techniki, żebym więcej zarabiał”. I wtedy zaczyna się mozolna praca nad fundamentem – przekonaniami. O ile jest chęć ich przebudowy to będzie dobrze. Jednak jeśli tej chęci nie będzie, uczestnik wróci do swojego świata i spytany co wyniósł ze szkolenia powie „długopis i segregator”. No cóż, to zawsze są nasze wybory.
Uczestnik malkontent
Uwielbiam ich. Są dla mnie mega zjawiskiem. „Kiedy będzie kawa?”, „za gorąco na tej sali”, „ile jeszcze do przerwy?”, „to mi się nie przyda, bo szef i tak ma to w dupie”. Zastanawiam się czasami, czy nie szkoda im czasu na takie narzekanie. Ciekawe czy Adam Małysz zostałby mistrzem świata, gdyby po wejściu na skocznię zaczął mówić: „ale k…wa wieje”, „ale wysoko, może zbyt wysoko”, „nie dam rady, bo zjadłem tylko banana i bułkę”. A więc kochani uczestnicy malkontenci – wszystko jest w Waszych głowach – pora zmienić sposób myślenia, a tego żaden trener za Was nie zrobi. Spróbuje najwyżej – trener zbawca świata.
Uczestnik niewidoczny
To grupa uczestników, którzy dbają o to, żeby być niewidocznymi. I ja to szanuję, bo przecież mają do tego prawo. Złoszczę się tylko czasami, bo:
- uczestnik nie słucha, tego co do niego mówię
- słucha, ale nie rozumie i nie przyznaje się
- rozumie, ale jest niezadowolony z tego co słyszy bo rozwala mu to jego strefę komfortu i próbuje „walczyć”
Dla uspokojenia przytłaczająca większość uczestników szkoleń przez te wszystkie lata to fantastyczni ludzie z cudownymi sercami i głowami. W tym miejscu wszystkich Was pozdrawiam.
Po co ten wpis?
No to sobie opisałem moje środowisko rozwoju. Jeszcze raz podkreślam – siebie też tu umiejscowiłem, bo własnych słabości jestem mniej lub bardziej świadomy.
Pytanie tylko po co ten wpis na blogu?
Otóż mam marzenie – wszyscy którzy to przeczytają (zarówno trenerzy, jak i uczestnicy szkoleń, czyli też często trenerzy), gdy trafimy na kolejne szkolenie – abyśmy brali z niego jak najwięcej, z pokorą, z szacunkiem dla trenera, z szacunkiem dla uczestników, z szacunkiem dla siebie samego. Ktoś mądry kiedyś powiedział – z każdego szkolenia możemy wziąć zawsze coś dla siebie. Tego Wam życzę.
Do kolejnego przeczytania.
Paweł M.