Pojęcie pierwszy raz wprowadzenie do powszechnego obiegu prawdopodobnie w 1928 roku przez dziennikarza „Baltimore Sun” Franka Kenta. Odnosiło się do najbogatszych osób z finansjery, którzy przekazywali swoje pieniądze na kampanie polityków. W świecie sprzedaży to zjawisko używane przeze mnie na określenie handlowca, który już doszedł do momentu, kiedy może odcinać kupony, bo przecież zbudował rynek, z klientami zna się jak łyse konie, zamówienia są powtarzalne, a praca rutynowa.
I tak sobie nasz upasiony kocur Bonifacy leży na piecu sprzedaży, a klienci podtykają mu miskę z jedzeniem zwanym zamówienia.
Zwykle młode Filemony biegają po rynku wyszukując klientów, przeżywają nieudane polowania, cieszą się z każdej upolowanej myszki. I narastają w nich dwa skrajne odczucia – podziw dla wyniku Bonifacego sprzedaży lub wkurzenie, że Bonifacy nic nie robi, a ma wyniki. Bo pamięć ludzka jest krótka i nikt nie pamięta, że Bonifacy kiedyś to był całkiem sprawny łownie kot.
Ta sielsko-anielska idylla Bonifacego sprzedaży może trwać długo, ale nigdy w nieskończoność. I zwykle jej koniec jest zaskoczeniem dla naszego handlowca. Wystarczy, że „wysypie się” klient/klienci, którzy stanowili duży udział w portfelu handlowca. Nagle trzeba zejść z ciepłego pieca, rozciągnąć gnaty i ruszyć na polowanie. Nie zawsze jednak ponownie Ci się to uda, a zapewne będzie ciężko (czytaj: plan naprawczy).
Jak zatem nie zostać Bonifacym?
1. Nigdy nie rezygnuj z poszukiwania nowych klientów. Szukaj ich każdego dnia.2. Nie buduj zbyt bliskich relacji z klientami – potem trudniej egzekwować ustalenia. Relacyjnie nie znaczy zaraz kawa, ciacho i ploty.3. Pracuj z klientami nie tylko na celach operacyjnych, ale również strategicznych (długofalowych) – zadawaj sobie pytanie, gdzie z klientem chcesz handlowo dojść.
Zatem, ruszamy się z pieca
Do kolejnego przeczytania. Paweł.