Krucjata – rodzaj przygody średniowiecznej, gdzie uzbrojony po zęby rycerz na polecenie swojego przewodnika duchowego (czytaj: papieża) ruszał na wyprawę z pięknymi i wzniosłymi hasłami nawracania na jedyną słuszną drogę tych, co wierzyli inaczej. I jak historia pokazała, zwykle to nie o ideały chodziło, tylko o politykę i ekonomię.
Tyle, że od ostatniej krucjaty minęły 752 lata a dalej są menedżerowie, którzy swoją wiedzę i umiejętności rozwiązania stosunku pracy z pracownikiem trenują jakby to była ich krucjata. I rozumiem, że część z nich pewnie zbudowała nawet taki skrypt życiowy na bazie doświadczeń w rozstawaniu się z dziewczynami (lub chłopakami) w młodości, ale do cholery tą mega stresującą sytuację dla pracownika można ogarnąć zgodnie z art. 30 KP i ogólnie przyjętym standardem normalności i minimum empatii.
A rycerz-„krucjator”-menedżer jak już wyrusza na taką wyprawę zwaną zwolnieniem to przyjmuje przynajmniej dwa modele „dożynek”. Pierwsza – jest tak poważnie jak na pogrzebie. Formalnie do zrzygu, ale bezlitośnie. Druga – gdy zaczyna się to pitolenie jak to on ubolewa i jak bardzo nie chce, ale musi i te okoliczności niesprzyjające i takie tam inne pierdolanse.
Jednak jest jeszcze trzeci typ rycerza-krucjatora – to ten moment, kiedy pracownik zwalnia się sam. I wtedy ten pracownik jest poganinem, saracenem, który zbeształ wiarę w firmę i trzeba mu zrobić dożynki z sądem ostatecznym. I zaczyna się tropienie, szukanie haków, zastraszanie i prawdziwy wyrzyg nienawiści objawiający się obgadywaniem, gdzie i do kogo popadnie. Tyle, że ludzie nie są głupi i swoje myślą i wiedzą. I to zawsze obraca się przeciwko menedżerowi. A przez takie akcje legenda się buduje. Każdego dnia, coraz ciekawsza. I granica prawdy i fałszu się zaciera. A później już jest tylko opinia o Tobie – menedżerze.
Rozstania są nieuniknione. Jednak bez względu na sytuację mogą być z klasą. Tylko klasę trzeba mieć. Albo się jej nauczyć. Na szczęście wielu menedżerów z klasą znam.
Do przemyślenia.